„Tori i Lokita” to jeden z najlepszych filmów w imponującym dorobku braci Dardenne. Ci dwukrotni zdobywcy Złotej Palmy (za „Rosettę” i „Dziecko”), wyróżniani także Grand Prix i laurami za reżyserię oraz scenariusz, tym razem wyjechali z Lazurowego Wybrzeża z wyjątkową nagrodą 75-lecia festiwalu w Cannes. Ich drapieżna, przenikliwa, niepostrzeżenie łącząca kino społeczne z thrillerem i melodramatem opowieść o przyszywanym uchodźczym rodzeństwie trafia prosto w serce, kiedy pyta, czy w Europie naprawdę wszyscy ludzie mogą stać się braćmi?

Tori jest małym chłopcem, Lokita zaledwie nastolatką, oboje uciekli przed przemocą i biedą z Afryki Zachodniej i chcieliby razem ułożyć sobie życie w Belgii. Obojętność imigracyjnych urzędników, rodziny domagające się wsparcia i długi zaciągnięte u przemytników spychają jednak bohaterów w szarą strefę, gdzie do eksploatowania pozbawionych opieki i praw dzieci przyłączają się przestępcy. Podejrzani dla urzędów, bezbronni wobec przemocy, chłopak i dziewczyna mają tylko siebie. „Tori i Lokita” to opowieść o odwadze i nadziei, których nie sposób złamać. O sile przyjaźni w świecie, który niszczy więzi, o wartości wzajemnej troski, choć wokół liczą się tylko pieniądze.

Film braci Dardenne lśni wewnętrznym światłem i emanuje ciepłem – a to za sprawą odtwórców głównych ról. Debiutujący na ekranie Joely Mbundu i Pablo Schils stworzyli postaci, które przemawiają do serc i do sumień. Tori i Lokita chcą bezpieczeństwa i spokoju, chcą być razem. Czy to naprawdę aż tak wiele?